Dotychczasowe a współczesne koncepcje odbioru

We współczesnych realizacjach internetowych „interaktywność” rozumiana jest jako swoista rewolucja w pojmowaniu roli odbiorcy. W tradycyjnym rozumieniu koncepcja odbiorcy ściśle złączona jest z jednym słowem: bierność. Czasownik „odbierać”, czy powstały od niego rzeczownik „odbiór” w potocznym języku ma jednoznaczną, pasywną konotację. W historii sztuki od początku istniał jasny, oczywisty podział na artystę – twórcę, demiurga i na odbiorcę, którego zadaniem było wydanie jednostkowego, subiektywnego sądu dotyczącego sfery czy to estetycznej, czy to formalnej dzieła. Ten podział był klarowny, powszechnie akceptowany. Jednak do czasu. Nadszedł wiek XX i zaczął podważać to, co do tej pory uchodziło za niepodważalne.

Współcześnie praktyki komunikacyjne nie są jednostronne, narzucające, lecz demokratyczne. Mają formę interakcji. Artysta kreuje przestrzenie, odbiorca staje przed koniecznością udzielenia odpowiedzi – odbiorca przeistacza się w interaktora; on to poprzez swoje twórcze działanie (gest partycypacji) aktywizuje wirtualny projekt artysty.

I tak powstają realizacje interaktywne; tworzy się przestrzeń interaktywna, odrzucająca model komunikowania rozumianego jako jednokierunkowa transmisja znaczeń, w zamian proponowana jest komunikacja jako negocjacja znaczeń Odbiorca zaczyna odgrywać coraz ważniejszą rolę, od niego zaczyna zależeć ostateczny kształt dzieła; decyduje, czy dzieło pozostanie w sferze wirtualnej, czy zaktualizuje się w kreacyjnym doświadczeniu odbiorczym. Hasła „e viva l’arte” zastępują hasła interakcji, partycypacji, współtworzenia.

Ta transformacja nie jest jednak całkowitym zarzuceniem dawnych jakości, ekspresji artysty – po prostu artystyczny gest ekspresyjny zostaje pozbawiony narcyzmu, jest adresowany ku potencjalnym partnerom. Zespala się ekspresję z komunikacją i uczestnictwem. Gest artysty zyskuje przedłużenie w geście odbiorcy, interaktora. Wytwór tego procesu – już nie „sztuka dla sztuki”, ale sztuka jako proces – jest wspólnym dziełem obojga.

Kontemplacja a nawigacja

Bardzo dobrą możliwość realizacji przedstawionych wyżej tendencji oferuje środowisko Internetowe. Klucz do popularności omawianych realizacji może tkwić w fakcie przełożenia owego gestu narcystycznego tworzenia częściowo na odbiorcę. Wreszcie bowiem został on zauważony, doceniony; dostrzeżenie tkwiącego w nim, a dotychczas nie wykorzystywanego potencjału będącego z kolei motorem nowych działań ze strony artysty.

W sztuce charakterystyczną dotychczas postawą odbioru była postawa kontemplacji; a więc postawa bierna. W tworach interaktywnych jest zgoła odmiennie – charakteryzują się one strukturą hipertekstualną (hipertekst – z terminologii informatycznej – to taka forma zorganizowania informacji, która umożliwia korzystanie z niej poprzez nawigację). Realizacje, o których tu mowa, sytuują swych odbiorców w sytuacji percepcyjnej; w chwili kontaktu z dziełem, widzowi odsłania się tylko podstawowa warstwa inicjująca poruszanie się – nawigację, (czyli swobodne, nielinearne – podporządkowane potrzebom bądź wyborom użytkownika, a nie wynikające ze struktury w jaką te informacje zostały ułożone – poruszanie się w złożonej, wielowarstwowej formie hipertekstualnej). Nawigacja zachodzi, jest możliwa poprzez kontekst, z którego to dzieło może dopiero zostać przez odbiorcę /współtwórcę/ zrealizowane.
Interaktywność i multimedialność powoli stają się centralnymi kategoriami współczesnej sztuki, wypierając tradycyjne pojęcia estetyczne – kontemplację, piękno.

Projekty zrealizowane w sieci zmuszają nas do porzucenia tradycyjnych wyobrażeń na temat natury dzieła sztuki i skierowania uwagi na kategorie interaktywności i współtworzenia. Interesującym faktem w owym zagadnieniu jest kwestia jednorazowości owego aktu współ-tworzenia. Mianowicie ów wytwór istnieje tylko i wyłącznie w momencie aktualnym1. Odbiorca staje się współ-twórcą i jednocześnie widzem powstałego tworu, widzem pierwszym ale i ostatnim, jedynym.

Kontekst i autorstwo

Obserwuje się także zjawisko polegające na zmianie porządku relacji łączących elementy składające się na proces komunikowania. To, co powstaje jako pierwsze i za sprawą artysty staje się w gruncie rzeczy kontekstem dzieła, a nie nim samym w tradycyjnym sensie. Dzieło sztuki powstaje w drugiej niejako kolejności – jako wytwór odbiorcy, powstały dzięki dostarczonemu przez artystę kontekstowi. I w ten sposób pojmowany kontekst wydaje się być jedynym typem przekazu, jaki jest dostępny dla artysty w procesie komunikowania charakterystycznym dla sztuki interaktywnej. Jednak ten kontekst – przekaz nie powinien być identyfikowany z dziełem sztuki; nie jest też on w istocie kontekstem komunikacji interpersonalnej (na linii: artysta – odbiorcy/partnerzy) – jest on mianowicie kontekstem interakcji, w której artysta nie uczestniczy na tradycyjnych zasadach, lecz tylko jako zwykły uczestnik. Owe „tradycyjne zasady” kończą się wraz z momentem umieszczenia przez artystę swego projektu na stronach www.

Wydaje się odpowiednim także rozgraniczenie „typów” odbiorcy – wskazanie potencjalnego odbiorcy – obojętnego widza, i odbiorcy faktycznego – adresata.

Potencjalnym odbiorcą jest każda osoba, która siada przed komputerem i podczas swego spaceru po wirtualnej przestrzeni natrafia na stronę www, na której zamieszczone są interaktywne realizacje. Jeśli owe treści w jakiś sposób są zbieżne z jej poglądami, zainteresuje się ona nimi, wejdzie dalej, to wówczas staje się ona odbiorcą właściwym – adresatem. Jednocześnie zostaje zapoczątkowany proces współ-tworzenia nowej realizacji. W miarę zagłębiania się w strukturę strony, wraz z postępem tego procesu odbiorca coraz bardziej identyfikuje się z ową realizacją; w świadomości powstaje obraz jego jako twórcy – tym samym rola pierwszego autora, twórcy właściwego, ulega pomniejszeniu, rozmywa się on kosztem wzrostu poczucia bycia twórcą u odbiorcy2. Można tu zaobserwować zachodzące współcześnie w realizacjach interaktywnych zjawisko polegające na tym, że idea autora zastępowana jest przez ideę autorstwa. Realizuje się ona we wspólnym celu artystów i odbiorców, jakim jest utworzenie nowego wytworu.

Wraz z ostatnim kliknięciem, które kończy proces tworzenia, ów odbiorca, współ-twórca momentalnie przeistacza się psychicznie w widza. Ogląda mniej lub bardziej krytycznie to, co „stworzył”. Wówczas z reguły rodzi się chęć pokazania owego wytworu innym, chęć poddania tego pod czyjś osąd. Nie ma jednak takiej możliwości. Ulotność okazuje się być integralną cechą tego twórczego procesu.

Inter- życie

I tak, stopniowo, pojecie interaktywności staje się kategorią opisująca współczesną rzeczywistość. Inter-aktywność – czyli aktywność „pomiędzy”. Nasze życie zaczyna rozgrywać się w swoistych międzyprzestrzeniach i międzyczasach, w świecie „pomiędzy” – nie tylko pomiędzy różnymi cywilizacjami, różnymi kulturami, ale też pomiędzy REALnością a WIRTUALnością. Jean Baudrillard widzi w tym zjawisku narodziny homogenizacji3; twierdzi, że im częściej przebywamy równocześnie w obu tych światach, tym bardziej łączą się one ze sobą, sprawiając, że tracimy zdolność ich rozróżniania. Realność i wirtualność łączą się w nowe jakościowo rzeczywistości, tworząc symulakry. W świecie symulakrów poruszają się kobiety i mężczyźni – może nawet bardziej kobiety, gdyż silniej zaznacza się w nich chęć upodobnienia się do lansowanych wzorów. Wkraczają one, poniekąd na własne życzenie, do świata symulakrów na zasadzie chęci bycia taką, jak obserwowane dookoła wizerunki – zapominając przy tym, iż są to tylko wykreowane wizerunki.

Symulakryczność zostaje niejako odwrócona – rzeczywiście istniejąca kobieta stara się upodobnić do nierealnego, fikcyjnie tworzonych bądź modyfikowanych na podstawie istniejących realnie wizerunków kobiet, obecnych w cyberprzestrzeni. Świadomie lub nie, wiele kobiet dziś szuka w Internecie, jako medium o bardzo szerokim zasięgu, odpowiedzi na pytanie, jak w dzisiejszych czasach być kobietą.

Wirtualna przestrzeń ma w sobie coś z magii, czy jak chcą inni z ruchomych piasków – niepostrzeżenie wciąga w swe otchłanie, sprawia, że realnie istniejący świat przestaje się liczyć – ważne jest tylko to, co wyświetla się na ekranie monitora. A najczęściej wyświetlają się na nim wizerunki kobiet – wszak kobiece ciała „używane” są przy większości reklamowanych produktów4; mężczyźni poszukują kobiecych ciał, z oczywistych względów estetyczno – seksualnych, kobiety natomiast, poszukują wizerunków kobiet aby być bardziej atrakcyjnymi, kobiecymi właśnie dla mężczyzn.

Spróbujmy zatem prześledzić obecność tego specyficznego zjawiska w interaktywnej przestrzeni.

 

 

Przypisy:

1 W przypadku realizacji graficznych pewnym rozwiązaniem mógłby być klawisz „print screen”, wykonanie screen shot’u i skorzystanie z poczty elektronicznej w celu wysłania komuś ostatecznego wyglądu projektu.

2 Nie mówię tu o odbiorcach świadomych zachodzącego procesu, świadomych obecności autora projektu i obowiązującej hierarchii, świadomych swej współ-twórczej roli; reguł owej specyficznej gry, w jaką wchodzą.

3 Jednak nie w znaczeniu, o którym pisała Antonina Kłoskowska w Homogenizacji kultury masowej.

4 Na temat obecności kobiet w reklamie powstało już wiele prac –niniejsza nie jest jedną z nich.

 

Bibliografia:

1. Kluszczyński R. W., „Społeczeństwo informacyjne. Cyberkultura, sztuka multimediów”, Rabid 2002.

Już od kwietnia tego roku prowadzony jest przez grupę miłośników internetu (i kultury open source) skupionych wokół Justyny Hofmokl i Alka Tarkowskiego projekt pod nazwą Free Culture po polsku. Zachęcam do wizyty na stronie projektu, dla leniwych zaś, którzy przed kliknięciemi chcieliby dowiedzieć się czegoś wcześniej, uprzejmie wyjaśniam iż rzecz tyczy polskiego przekładu ksiażki Lawrenca’a Lessiga – „Free Culture”.

Nie chcę pisać tutaj o samej książce, której – trochę wstyd się przyznać – po prostu nie znam. Zachęcając do udziału w projekcie zakładam, że nazwiska osób zaangażowanych w jej tłumaczenie oraz nazwisko Lessiga, a także to z czym miałem okazję zapoznać się dotychczas na stronie Projektu, są wystarczającą gwarancją rzetelności projektu.

Na marginesie niejako, chciałbym zwrócić uwagę na fenomen rozszerzania się ruchu open source’owego na dziedziny dotychczas zarezerwowane dla „klasycznego” sposobu prowadzenia interesów czy pojmowania własności intelektualnej. Nie posiadam wykształcenia prawniczego, a moja wiedza w tej dziedzinie jest – euremistycznie rzecz ujmując – bardzo skromna, jednak w wizji działania Creative Commons dostrzegam te same elementy, które przesądziły o sukcesie najpierw oprogramowania typu freeware, a potem zaowocowały ruchem open source. Odnosząc to do internetu, zwraca uwagę fakt, że zmiany te zostały spowodowane przez rozpowszechnienie się sieci, ze swym sprzyjającym otwartości i zachęcającym do kreatywności – podejściem. Wydaje się, że nic lepiej nie wskazuje na otwartość sieci i głębokie, wewnętrzne nastawienie jej aktywnych tworców-użytkowników na dzielenie się swymi pomysłami/realizacjami z innymi, niż poświęcanie czasu na realizację tego typu projektów.

Odnosząc tę kwestię do teorii ekonomii, wskazać można wyraźnie na internet i zgrupowaną wokół niego kulturę, jako na klasyczny przykład dobra publicznego. Pod pojęciem dobra publicznego rozumiem za Beggiem takie dobro, które będąc konsumowane przez jedną osobę może być jednocześnie konsumowane przez przez innych ludzi [Begg, Fisher, Dornbusch 1993:467]. Oczywiście można zarzucić takiemu podejściu brak realizmu i oparcie się o technologiczne wizjonerstwo – wszak korzytanie z serwerów w jakimś stopniu ogranicza możliwości innych konsumentów do czynienia tego samego, jednak przy wzięciu pod uwagę skali sieci, byłoby to reductio ad absurdum. Wskazując na zjawisko ruchu open source, czy szerzej na rolę internetu, nie sposób nie spostrzec wyraźnie widocznego zjawiska efektu zewnętrznego, czyli wpływu decyzji jednostki o produkcji (lub konsumpcji) na produkcję (konsumpcję) innych osób, przy założeniu abstrahowania od mechanizmu cenowego. W przypadku polskiego tłumaczenia Free Culture, dodatnim efektem zewnętrznym będzie rozpowszechnienie wśród polskich użytkowników internetu koncepcji Lessiga, co skutkować może np. lepszym zrozumieniem kwestii potrzeby uwolnienia (przynajmniej w części) praw autorskich czy zwyczajnej wymiany idei.

Powyższe „rozważania” traktować należy z dystansem, doświadczenie uczy bowiem, że teoria ekonomii nie cieszyła się nigdy wielki zainteresowaniem 😉 Uwagi te nasunęły mi się jednak same, a pięć lat studiów ekonomicznych zostawiło ślad (noblesse oblige😉

Tych którzy dotarli do końca, raz jeszcze zachęcam do wizyty na stronie projektu Free Culture.pl.

Literatura:

Begg D., Fisher St., Dornbusch R., Ekonomia, t.1, 1993.

cyberbadacz

Wstęp

Tematyka społeczności internetowych jest bez wątpienia jedną z najpopularniejszych wśród „cyberstudies”. Możliwość tworzenia wspólnot w warunkach znacząco różnych od tradycyjnych stała się dla badaczy łakomym kąskiem. Jako, iż nie jest moim celem teoretyzowanie na ten temat ograniczę się tylko do najważniejszych stwierdzeń. Internet jest narzędziem, które umożliwia skupienie ludzi wokół jakiegoś tematu, problemu, idei czy też czegokolwiek co da się jakoś określić i będzie w stanie przyciągnąć zainteresowanych. Narzędzie to umożliwiać może na różne sposoby komunikację, jak listy dyskusyjne, fora dyskusyjne, tablice ogłoszeń, bazy danych adresów emailowych czy czaty. Rodzaj zastosowanego narzędzia determinuje w jakimś zakresie przyszłe relacje, jaki e wytworzą się pomiędzy internautami skupionymi wokół określonego miejsca w sieci. Dla przykładu można porównać fora dyskusyjne moderowane i niemoderowane. Moderatorzy (admini) mają wpływ na wiele spraw związanych z funkcjonowaniem strony, np. z tym które wypowiedzi nie ukażą się na ekranie monitora uczestników. Stają się centralnymi osobami w tym miejscu sieciowym, dobre relacje z nimi mogą przynosić korzyści szeregowym uczestnikom, admini mogą dokooptowywać spośród nich współpracowników. Złe relacje, wynikłe np. z łamania przyjętych norm, to na ogół kłopoty, włącznie z wykluczeniem ze społeczności. Tak tworzy się struktura – jeden z elementów niezbędnych według socjologii by można mówić o tradycyjnej grupie czy społeczności. Wymieńmy je może wszystkie, by mieć je w pamięci w czasie naszej obserwacji. Podaję za Janem Turowskim: zbiór osób, wartości wspólnogrupowe, więź społeczna w grupie, organizacja wewnętrzna grupy (struktura) oraz komunikacja i łączność w grupie. Wszystkie te elementy należy próbować obserwować grupie, którą zamierza się badać, by móc w konsekwencji stworzyć jej obraz. Terminy wydają się jednoznaczne, nie będę ich więc definiował, powrócą w analizie społeczności graczy giełdowych.

Bankier.pl

Naszą obserwacje należy zacząć od pytania, co sprawia iż w ogóle możemy mówić o zbiorze osób, elemencie konstytutywnym dla każdej społeczności. Bankier.pl, Polski Portal Finansowy jest rozbudowaną, profesjonalną witryną poświęconą zagadnieniom ekonomicznym. Oto jak sam siebie określa Lider wśród internetowych serwisów finansowych:

· 257 tys. zamożnych czytelników miesięcznie, blisko 74 tys. tygodniowo
· 3,727 mln odsłon stron miesięcznie
· Mamy bazę mailingową 45 000 bogatych użytkowników
· Wysoka skuteczność reklam na Bankier.pl
· Jeden z najlepszych profili użytkownika w polskim internecie
· Newsletter Dziennik Bankiera dociera codziennie rano do 18 000 osób
· Wysoka sprzedaż produktów finansowych przez Centrum Finansowe – platforme transakcyjną portalu
· Zarządzamy portalami Bankier.pl i Eurobankier.pl

Przedstawia ciekawe i obszerne dane składające się na profil użytkownika portalu według wieku, płci, wykształcenia, dochodów, wielkości miasta, zawodu oraz sposobów korzystania z Internetu – http://www.bankier.pl/info/uzytkownicy.html . Uproszczony obraz to: mężczyzna, w wieku produkcyjnym, mieszkaniec miasta powyżej 100 tys. mieszkańców, z wyższym wykształceniem, z zarobkami powyżej 3 tys. PLN, posiadający stałe i szybkie łącze internetowe, dyrektor, menedżer, specjalista lub przedsiębiorca, kupuje lub zamierza coś kupić w sieci. Dodajmy jeszcze, iż portal powstał w czerwcu 2000r. a większość udziałów w Bankier.pl.S.A. posiada notowana na giełdzie spółka MCI funkcjonująca na styku marketingu i technologii informatycznych.

Działem portalu, który interesować nas będzie najbardziej jest giełda, poddział działu inwestowanie – http://www.bankier.pl/inwestowanie/gielda/ . Ekran podzielony jest na 3 kolumny. Po lewej stronie odnajdujemy liczne odnośniki do narzędzi inwestycyjnych, adresów biur maklerskich, analiz, notowań oraz podstawowe statystyki aktualnej sesji giełdowej. Prawa strona to wykresy indeksu WIG-20 (20 największych spółek na GPW), kontraktów terminowych na ten indeks (futures), wykres indeksu zagranicznego (DAX lub NASDAQ) oraz wartości podstawowych indeksów krajowych i zagranicznych. Centralną kolumną jest część środkowa, która zorganizowana jest w grupy newsów, kliknięcie których pozwala na zobaczenie całej wiadomości jak i komentarzy do niej oraz umożliwia zamieszczenie własnego komentarza. Nas interesuje grupa newsów: komentarze z rynków finansowych, umieszczona na samej górze. Jednocześnie pojawiają się cztery najświeższe newsy. Podzielone są na kilka rodzajów: dotyczące rynku akcji, rynku futures (kontraktów terminowych) one pojawiają się najczęściej, co kilkadziesiąt minut, oprócz tego są komentarze dotyczące rynku walut, sytuacji na świecie (rano, przed sesją) czy też sygnał systemu (omówimy później). Autorem tych komentarzy jest analityk Paweł Rejczak, którego zdjęcie widnieje obok newsów. Paweł Rejczak w uzasadnionych przypadkach, czasem wywołany przez internautów zabiera głos w komentarzach do wiadomości. Jedyna kategorią newsów w dziale giełda, której każdy nowy post przyciąga od kilku do kilkudziesięciu (a nawet więcej) komentarzy użytkowników jest rynek futures. W innych kategoriach newsów komentarze są sporadyczne i z tego powodu nie mają szans na wytworzenie więzi i w konsekwencji społeczności użytkowników.

Giełda i rynek futures – podstawowe informacje

Nagromadziliśmy już wystarczającą ilość pojęć, a w dodatku czekają nas nowe, by poświęcić parę akapitów na wyjaśnienie podstaw funkcjonowania rynku kontraktów terminowych ( w skrócie futures) na Giełdzie Papierów Wartościowych (GPW) w Warszawie. W przeciwnym wypadku język uczestników forum może być dla nas niezrozumiałym bełkotem, jakim był dla autora tego artykułu przez pierwsze tygodnie jego obserwacji. Kontrakty w odróżnieniu od akcji nie są papierami wartościowymi tylko tzw. instrumentami pochodnymi. Z akcjami sprawa jest prosta, kupujemy „papier” i w zależności od tego czy jego kurs rośnie czy spada zarabiamy lub tracimy dokładnie tyle o ile zmienił się kurs minus prowizja dla biura maklerskiego (w przypadku zleceń przez Internet to około 0,5%). W przypadku kontraktów terminowych nie kupujemy „papieru” tylko „zakładamy się” o jego wartość w przyszłości. Zresztą możemy zakładać się nie tylko o wartość danej akcji (w Polsce kontrakty terminowe są dostępne dla akcji kilku największych firm) ale też indeksów i np. najpopularniejszym wśród graczy indeksem na rynku futures jest indeks WIG-20. Gracze „kupują” lub „sprzedają” kontrakt po umownej cenie mnożąc punkty indeksu razy złotówki. Transakcja kupna zwana w slangu długą pozycją – longiem (zajęciem długiej pozycji) to zobowiązanie się do „kupna” indeksu po danej cenie w określonym czasie w przyszłości, zaś sprzedaży zwana krótką pozycją – shortem to zobowiązanie się do „odsprzedania” w określonym czasie indeksu po cenie w jakiej zawarło się transakcje. Innymi słowy posiadacz długiej pozycji zarobi tylko wtedy gdy indeks WIG-20 wzrośnie, zaś krótkiej wtedy gdy spadnie. To pierwsza bardzo ważna cecha kontraktu terminowego, tutaj inaczej niż w przypadku akcji, zarabiać można także na spadkach. Jest to korzystne dla funkcjonowania giełdy gdyż nie parkiet nie „wyludnia się” w czasie bessy. Czas życia kontraktów to 3 kwartały, są więc 4 serie kontraktów, każda oznaczona inną literą, w każdej chwili na rynku są w obrocie 3 serie, ale co zrozumiałe największe obroty (ponad 90%) skupiają się na serii, która rozliczana będzie w tym kwartale. Przywiązanie danej serii do konkretnej daty nie oznacza rzecz jasna, że kontraktu nie można zrealizować wcześniej (zamykanie pozycji czyli zawarcie transakci przeciwstawnej) by cieszyć się zyskami lub ograniczyć straty. Można i bardzo duża część graczy kilkakrotnie zajmuje przeciwstawne pozycje (obraca się) w trakcie jednej sesji. Jest to tzw. daytrading i taki właśnie horyzont czasowy jest najpopularniejszy wśród uczestników społeczności graczy na stronie Bankier.pl. Kontrakty różnią się od akcji jeszcze w jednej istotnej rzeczy, posiadają w sobie tzw. mechanizm dźwigni finansowej. Co to oznacza? Ano tyle, że jeśli wartość kontraktu ustala się przez pomnożenie jego wartości w punktach (przyjmijmy, że jest to 1500 punktów), nie znaczy to, że gracz na jeden kontrakt (sprzedany lub kupiony) wyłożyć musi 15000 PLN. Wpłaca on jedynie pewną część (w przypadku Wig-20 to ok. 6-7%), jest to tzw. depozyt, zaś jego zyski i straty nalicza się wobec pełnej kwoty. Oznacza to tyle, że inwestując w kontrakt nieco ponad 1000PLN jeśli wartość jego wzrośnie o 10% to ci którzy kupili kontrakt zarobią 1500 PLN zaś pechowi sprzedający tyle stracą (nie licząc prowizji), czyli przy ruchu cenowym 10% nasze zarobki lub starty przekraczają 100%. Gra na kontraktach terminowych jest grą o sumie zerowej tzn. każdego dnia dla każdej pozycji otwartej jednemu graczowi jest dopisywana kwota x zaś drugiemu taka sama kwota jest odpisywana od rachunku. Jako, że straty mogą odbywać się tu bardzo szybko biura maklerskie zabezpieczają się żądaniem zwiększania depozytu przez gracza nietrafnie obstawiającego dany kontrakt. Stąd lęk przed dopłacaniem do depozytu trwale towarzyszy uczestnikom forum Bankiera, podobnie zresztą jak świadomość, iż fakt, że ktoś tu może coś wygrać oznacza, iż ktoś musi dokładnie tyle stracić. ¦wiadomość ta ma różne konsekwencje w zachowaniu forumowiczów jak choćby takie, że część świadomie okłamuje pozostałych co do zajętej pozycji lub swoich przewidywań co do rozwoju sytuacji by zwiększyć szansę na trafienie na drugą stronę transakcji, jest to tzw. „naganianie”. O kontraktach terminowych powstają książki, ciężko więc odsłonić ich tajemnice w paru akapitach, mam nadzieję jednak, że ten szkic pozwoli na zrozumienie choć w najogólniejszym zarysie tego co dzieje się na forum.

Rytm dnia na forum

Sesja na rynku kontraktów terminowych rozpoczyna się o godzinie 9, zaś na rynku akcji godzinę później. Obie kończą się o godzinie 16. W trakcie trwania sesji newsy z rynku akcji i futures pojawiają się wielokrotnie, nie rzadziej niż co godzinę, a w sytuacji dużej zmienności rynku częściej. Jak wspominałem żadne inne newsy na tej stronie niż futures, nie są komentowane w ilości, jaka mogłaby prowadzić do nawiązania jakiejkolwiek dłuższej komunikacji, nie mówiąc o wytworzeniu więzi. Dlaczego tak się dzieje? Wynika to ze specyfiki rynku futures, który potrafi przyciągnąć daytraderów – graczy podejmujących decyzję kupna lub sprzedaży kontraktów często kilkakrotnie w ciągu dnia. Wymusza to ciągłe śledzenie ruchów rynku, konieczność ciągłego zadawania sobie pytania o kierunek następnego wybicia i chęć skonfrontowania swoich przemyśleń z przemyśleniami innych osób. Nie bez znaczenia może być również zwykła potrzeba odreagowania emocji, wszak huśtawka nastrojów to na rynku terminowym norma. Tak więc przyjmujemy, iż rdzeniem forum są gracze zajmujący się daytradingiem, to oni powodują, że forum nie zamiera w różnych okresach (zresztą na samej giełdzie podobną funkcję pełnią kontrakty). Fakt, iż na forum „zawsze ktoś jest” przyciąga również inne kategorie graczy, a więc graczy kontraktowych o nieco dłuższym horyzoncie gry oraz graczy na rynku akcji i obserwatorów rynków finansowych pozostających na razie poza parkietem. Dzień inwestora korzystającego z portalu Bankiera zaczyna się około godz. 7 kiedy pojawiają się newsy podsumowujące sytuację na rynku akcji i kontraktów oraz na świecie. O tej porze inwestor zapoznaje się też z zamykającymi się notowaniami na dalekim wschodzie. Pierwsza dyskusja na forum zaczyna się więc zwykle około godz. 7.30 i trwa pod tym newsem do godz. 9, kiedy otwiera się rynek terminowy na GPW. O tej godzinie zaczynają też pracę giełdy w Europie Zachodniej. Następna godzina jest bardzo ważna, po pierwsze inwestorzy zapoznają się z klimatem panującym na zachodnich parkietach, które bardzo często przesądzają o nastrojach w rodzimym „grajdole” jak bywa określana czasem GPW przez forumowiczów. Po drugie zaś godzina ta poprzedza otwarcie na rynku kasowym, a więc również pojawienie się wykresów bazowego indeksu WIG-20 dla najbardziej płynnych kontraktów fw20. Od tej pory dyskusja toczy się wartko przemieszczając się pod kolejne pojawiające się newsy z rynku fw20 do godz. 16, czyli do zamknięcia. Zamknięcie przebiega pod znakiem wpatrywania się w indeksy giełdy nowojorskiej otwierającej się o godz. 15.30. Później, około godziny 17 dodawana jest ostatnia wiadomość z tej kategorii podsumowująca wypadki minionego dnia. Gracze nie powinni jednak tracić czujności, trwają jeszcze notowania w Europie, zaś sesja w USA kończy się dopiero około godz. 22 czasu polskiego. Prawdziwy gracz nie zaśnie spokojnie nie wiedząc jak zakończyły się notowania za oceanem. Dyskusja trwa pod ostatnią wiadomością często do około północny. Podobne w charakterze są dyskusje weekendowe, znacznie bardziej ogólne, często bardziej rozbudowane i próbujące nawiązywać do tego wszystkiego na co brakuje czasu w czasie trwania sesji. Warto też zwrócić uwagę na jeszcze jeden typ wiadomości żywo obserwowany przez graczy i często przez nich komentowany – tj. sygnał systemu. Portal Bankier.pl udostępnia graczom wskazania systemu, które podpowiadają graczom jaką aktualnie pozycje należy zająć i określają warunki, które powinny skłonić do odwrócenia pozycji. Gracze widzą też zysk/stratę z aktualnej pozycji oraz efekt działania systemu od początku jego działania. Można przypuszczać, że system ten przyciąga sporą liczbę graczy, zarówno tych jeszcze niepewnie czujących się na parkiecie, jak i starych wyjadaczy chcących skonfrontować swoje poglądy ze wskazaniami systemu. Warto zauważyć, że system daje dobre rezultaty w horyzoncie raczej dłuższym niż jedna sesja (wyłapuje dłuższe trendy, stąd częste tzw. fałszywki w trendach bocznych; co ciekawe ogólna liczba transakcji jest na ogół w większości stratna, za to pozycje zyskowne przeważają w wartościach bezwzględnych, system jest więc w zgodzie z giełdową maksymą: ucinaj straty, pozwalaj rosnąć zyskom – tak było w roku 2003).

Podstawowa charakterystyka użytkowników forum i prowadzonych dyskusji

Wszystkie moje obserwacje przeprowadzałem od wiosny 2003 roku do początków roku 2004 tj. w okresie nieoczekiwanej poprawy nastrojów wśród inwestorów i odreagowania długotrwałego marazmu i spadków na GPW. Są one raczej przymiarką i wprawką niż rzetelnie i rygorystycznie przeprowadzonymi badaniami. Obserwacje te prowadzone były w czasie zaledwie wycinka istnienia forum, w sytuacji gdy żyło ono już przez długi czas swoim życiem. Interpretacja widocznych w tym czasie zmian w życiu forum siłą rzeczy musi być więc niepełna i narażona na błędy.

Dostęp do przeglądania i komentowania wiadomości ma każdy internauta, który trafi na stronę Bankier.pl. Może to uczynić, wybierając jedną z dwóch rodzajów tożsamości: jako zalogowany użytkownik (wcześniej musi się bezpłatnie i w prosty sposób – bez konieczności ujawniania danych osobowych – zalogować) otrzymując przy niepowtarzalnym nicku pomarańczową sygnaturkę. Taką samą sygnaturkę ma użytkownik niezalogowany, z tym, że jej kolor jest szary. Podział na szarych i pomarańczowych jest jednym z bardziej doniosłych na forum i zostanie omówiony osobno. Powiedzmy tylko tyle, że łatwość dodania nowej wiadomości skłania wielu graczy do pisania komentarzy pod różnymi nickami, zwłaszcza tymi szarymi, podszywania się pod znane postaci forum i wywoływania tym samym zamieszania. Nicki nie zawsze są nazwami własnymi, często powstają sytuacyjnie, np. gracz, któremu ostatnio się szczęściło może wystąpić jako zarobiony, ktoś komentujący wypowiedź użytkownika x może się nazwać do x itd.

Najważniejszym problemem na forum, jest znalezienie odpowiedzi na podstawowe pytanie: jaka pozycja (długa czy krótka) w danej sytuacji rokuje większe nadzieje na zarobek. Gracze więc starają się wynajdywać argumenty za jedną lub drugą opcją, motywują innych do zajęcia określonej pozycji, ostrzegają przed radami innych graczy, zarzucając im brak wiedzy lub złą wolę (pamiętajmy, że to gra o sumie zerowej, bym ja mógł wygrać, muszę nie tylko zająć odpowiednią pozycję ale i zawrzeć transakcję z kimś przewidującym przeciwny rozwój wypadków). Tak więc dyskusja tutaj to nieustanne spory pomiędzy bykami (symbolizującymi hossę – a więc graczami przewidującymi wzrosty) a niedźwiedziami (symbolizującymi bessę). Pewna część graczy pozostaje w opozycji do obu zdeklarowanych grup podkreślając, iż z trendem się nie walczy (kopanie się z koniem) i zarabiać należy na każdej dającej zarobić zmianie kierunku notowań.

Historia rozwoju sieci, zwłaszcza ta widziana z perspektywy sieciowych społeczności to historia merytokracji i jej mitologizacji. Szacunek i poważanie na pierwszych forach dyskusyjnych, gdzie rozmawiały osoby zajmujące się tworzeniem sieci i nowymi technologiami zdobywali ci mogący pochwalić się w danej dziedzinie największymi kompetencjami. O podobnym sposobie zdobywania szacunku i zaufania ze strony pozostałych użytkowników można mówić także w odniesieniu do forum Bankiera. Liczne dyskusje, wymiany poglądów i spory wyłoniły rozpoznawalną grupę graczy mogących pochwalić się nieprzeciętną wiedzą w zakresie inwestowania i rynków finansowych, talentami oratorskimi czy choćby poczuciem humoru. Wyraz tego odnaleźć można było w licznych prośbach kierowanych do niektórych „autorytetów” o przysłanie swoich analiz czy też o rozmowę na gg.

Forum nie jest, a w zasadzie nie było – ale o tym później, moderowane. Stąd część graczy pisze z największą swobodą. Sporo jest wulgaryzmów i gwałtownych napaści na współużytkowników. Razem z wiadomościami pełnymi fachowych sformułowań i wypowiedziami nawiązującymi do skomplikowanych teorii tworzy to niepowtarzalny klimat bardzo często podkreślany przez użytkowników jako jedyny w swoim rodzaju.

Szaraki vs pomarańczowi

Obraz forum tworzyć będę poprzez opis konkretnych, najczęściej pojawiających się problemów i konfliktów. Zacznijmy od zasygnalizowanej już kwestii kolorowych tożsamości. Jest ona dostrzegana przez większość użytkowników, choć jak się wydaje w pierwszej połowie 2003 roku problem ten był uświadamiany w większym stopniu przez graczy „pomarańczowych”. To oni podkreślali, że trud „zarejestrowania się” opłaci się dzięki utrudnieniu (choć nie uniemożliwieniu) praktyk wypowiadania się pod wieloma nickami. Problem chaosu i owych niesfornych użytkowników nasilił się mniej więcej w okresie wakacyjnym. Można to wiązać z faktem pojawienia się w mediach tradycyjnych informacji o nowej hossie na giełdzie, która przywiodła na forum sporą liczbę graczy nie zaznajomionych z obowiązującymi tam standardami. Z czasem, świadomość i poczucie własnej tożsamości zaczęło pojawiać się u szaraków. Zaczęli oni wyszydzać mentorski ton graczy pomarańczowych, prowokacyjnie umieszczać posty nie związane z tematyką giełdową czy po prostu obrażać pomarańczowych adwersarzy. Posty takie natychmiast uznane zostały za „zaśmiecanie” forum przez zarejestrowanych użytkowników. Szczególnie wytrwały w „zaśmiecaniu” okazał się jeden (najprawdopodobniej, choć później dołączyli zapewne naśladowcy) z użytkowników, który pod kilkoma nickami (psychiatra, leśniczy, małpa_osioł) zamieszczał długie wypowiedzi poruszające np. kwestie budowy żeńskich narządów płciowych, poszukiwania punktu G u partnerki, podstaw jogi i medytacji oraz wielu innych. Wywołało to oburzenie wielu graczy, także szarych i nawoływanie do jakiejś zmiany. Niemała grupa jednak, stanęła w kontrze do „mentorów”, oskarżając ich o dążenie do cenzury i politycznej poprawności. Sytuacja osiągnęła swoje apogeum pod koniec 2003 r. Wtedy to spora część najbardziej rozpoznawanych graczy pomarańczowych postanowiła opuścić forum. Sytuacja stała się groteskowa. Przez jakiś czas, na forum 80% tekstów stała się malowniczym acz nie związanym z giełdą bełkotem. Dyskusja bez najbardziej doświadczonych użytkowników o rozpoznawalnych „osobowościach” straciła zdaniem wielu rozmach i jak podkreślała część graczy, przydatność. Wielu użytkowników, którzy dotychczas jedynie czytali komentarze na forum, czerpiąc z nich praktyczne wskazówki od bardziej doświadczonych traderów, postanowiła się ujawnić i dać wyraz swojemu przywiązaniu do dawnego stanu forum. Pojawiły się głosy, iż pomarańczowi gracze poszli po najmniejszej linii oporu opuszczając sieciowe miejsce, o którego charakterze kiedyś decydowali. Zaczęto dyskutować wokół kwestii na ile „miejsce” takie jak forum, można lub trzeba traktować jako dobro wspólne, o które należy dbać. Niektórzy nazwali to zdradą, mając na uwadze, iż ta kategoria graczy poradzi sobie z zaistniałą sytuacją tworząc gdzieś indziej miejsce do wymiany poglądów (najbardziej rozpoznawani gracze znali swoje adresy emailowe oraz numery komunikatorów, kontaktując się również poza forum), tym razem skrzętnie zabezpieczając je przed wtargnięciem nieproszonych gości. Uderzyło to w jeden z najpowszechniejszych mitów entuzjastów Internetu, a więc równości w dostępie do informacji i opozycji do realnego świata z jego podziałami i elitami. Ci którzy byli przeciwni udzielaniu się na forum nieustannie „zaśmiecanym” argumentowali, że jak widzi się w parku agresywnych żuli, to po prostu chodzi się z psem gdzie indziej. Ich adwersarze z kolei dowodzili, że ustępując takim zachowaniom okazuje się słabość i brak odpowiedzialności za przestrzeń publiczną, którą rozciągali również na przestrzeń wirtualną. Sytuacja znalazła bezprecedensowe w historii forum rozwiązanie. Wielokrotne nawoływanie w stronę administratorów Bankiera oraz Pawła Rejczaka odniosło skutek. Ten ostatni przyznał, iż sytuacja dojrzała do jakichś działań administracyjnych i po raz pierwszy użytkownicy zetknęli się z usuwaniem „złych” komentarzy (np. zostawały tylko nagłówki z nickami ocenzurowanych). Prawie od razu pojawiło się uczucie kaca i świadomość, iż wolność wypowiedzi, a zwłaszcza jej ograniczanie to kwestia niezwykle ważna nie tylko w świecie realnym. Rozpoczęły się dyskusje i groźby niektórych graczy, że tym razem to oni opuszczą forum, gdyż wycinanie komentarzy odbywa się wobec pewnego przemyślanego klucza, niekoniecznie zaś zgodnie z szlachetnymi intencjami piewców cenzury.

Szczerość vs gra

Jak już podkreślałem gracze, mają pełną świadomość, iż uczestniczą w grze o sumie zerowej. Czyli, że wygrać mogą tylko wtedy gdy ktoś popełni błąd i zajmie pozycję inną niż zdecydują inwestorzy na rynku kasowym. Narzuca się prosty wniosek, iż można zwiększyć prawdopodobieństwo trafienia na gracza o przeciwstawnym wyobrażeniu co do rozwoju wypadków poprzez umieszczanie komentarzy ukrywających swoje prawdziwe spostrzeżenia. Można tu mówić zarówno o indywidualnej strategii jak i „naganianiu” dla jakiegoś dużego gracza, np. biura maklerskiego bo i takie podejrzenie pojawiają się wśród forumowiczów. Ze świadomości, iż zarabia się na cudzych błędach i stratach płynie powszechna zwłaszcza wśród pomarańczowych graczy postawa szacunku dla rywala, który ma stać się dlań „dawcą kapitału”. Równie powszechna jest jednak postawa wojownika na terenie wroga, który może polegać tylko na sobie a zaufanie komukolwiek obcemu może skończyć się tylko źle na dłuższą metę. I więcej, zwiększyć szanse na przetrwanie może tylko umiejętność wyprowadzania w pole rywali. Jak nietrudno zauważyć pierwsza postawa, podkreślająca symbiozę dawców i biorców kapitału a także nieuniknioną ciągła zmianę ról ma w sobie coś więziotwórczego i prowadzić może do przekształcania forum w jakąś formę wspólnoty. Postawa numer 2 skutkować będzie raczej powstaniem „miejsca styczności” i pełnej pułapek komunikacji, może rodzaju gry, w której najlepiej przeciwnika wyeliminować. Na jego miejsce przyjdzie jeszcze mniej doświadczony, z którym to samo uczynić będzie łatwiej. Można przypuszczać, iż ze względu na swój charakter dylemat gra vs szczerość pozostaje w dużej mierze ukryty i niezwerbalizowany. To raczej przyjmowane milcząco strategie niż wypisane credo na sztandarach. Argumenty za szczerością są różne. Argument praktyczny mówi np., że nie wszystkie nieszczere wypowiedzi sprawdzają się jako „wyprowadzenie w pole” dlatego, że wbrew intencjom autora okazują się po prostu … prawdziwe. Podobnie szczere wypowiedzi mogą wbrew intencjom autora okazać się pułapką, dla tych którzy im zawierzyli. Argument nieco inny mówi z kolei, iż praktyczne znaczenie „podpuszczania” przez forumowiczów jest niewielkie, tak jak niewielki jest wpływ ich kapitału na kształtowanie się notowań w porównaniu do największych graczy na GPW. Argumentowi temu towarzyszy, przekonanie, iż w takiej sytuacji „mali” gracze powinni się raczej wspierać niż wzajemnie oszukiwać i wyniszczać. Wspieranie to miałoby polegać na „oświecającej” dyskusji, udzielaniu sobie informacji na temat obsługi w różnych biurach maklerskich, wymianie programów służących do analizy technicznej wykresów.

Szwagry czyli spiskowa teoria dziejów

Pojęcie „szwagry” znane jest chyba każdemu, kto poważnie próbował zainteresować się giełdą. Ma ono swój poważny odpowiednik, badany przez specjalistów, akademików i bywa że prokuratorów, w terminie insiding – czyli zjawiska handlu wykorzystującego poufne informacje. Problem szwagrów czy w ogólności manipulowania warszawską giełdą jest jednym z częściej poruszanych na forum. Zdaniem większości uczestników GPW wyróżnia się in minus od giełd światowych i powinna być określana bananową giełdą. Podkreślają oni tutaj płytkość naszej giełdy (niewielkie w sumie obroty zwłaszcza dla dysponujących większym kapitałem spekulantów z kraju i zagranicy – choćby słynnych ostatnio Wysp Dziewiczych), jej wąskość (koncentracja większości obrotu na kilku największych spółkach – tzw. blue chipach), czy też jakość instrumentów kontroli na giełdzie jak i samego prawa w Polsce. Często pojawia się motyw chęci zrezygnowania z inwestowania na GPW i zajęcie się czymś poważniejszym, zwłaszcza przy okazji pojawiających się co jakiś czas wydarzeniach, o których szepcze się że były ukartowaną manipulacją. Część uczestników podkreśla jednak to samo co mówi często zarząd giełdy, bezradnie rozkładając ręce – sytuacje oskarżane o „zmanipulowanie” lub wykorzystanie poufnych informacji nie łamią, zwłaszcza sztywnie odczytywanej, litery prawa i regulaminu GPW, a jeśli nawet je łamią to udowodnienie tego jest niezwykle skomplikowane a czasami wręcz niemożliwe. To tylko problem skali, mówi część forumowiczów, po prostu duzi i/lub dobrze poinformowani gracze mają większe możliwości w wyborze najlepsze strategii zarabiania. Wielu podkreśla, że gdyby tylko mogła robiła by to samo.

Graczy dzieli również stosunek do tzw. arbitrażu. Arbitraż to rodzaj gry dostępny dla graczy dysponujących dużą gotówką, zakładający jednoczesne zaangażowanie na rynku kasowym jak i terminowym, ale na przeciwstawnych kierunkach. Dokonuje się np. tzw koszykowych zakupów akcji (kupuje się jednocześnie koszyk akcji o proporcjach każdego papieru takich jakie są przy obliczaniu całego indeksu – pozwala to sztucznie wyciągnąć indeks WIG-20 zwłaszcza przy małych obrotach) a następnie zajmuje się pewną ilość krótkich pozycji na rynku terminowym. Dokonana w odpowiednim momencie koszykowa sprzedaż akcji prowadzi w konsekwencji do obniżenia wartości kontraktów i tym samym daje łatwy i bezpieczny kilkuprocentowy zarobek. Sprawnie przeprowadzony arbitraż może dać 2-3% zwrotu z zainwestowanego kapitału w kilka – kilkadziesiąt minut. Forum Bankiera dzięki komentarzom Pawła Rejczaka jest jednym z nielicznych źródeł, które bardzo wnikliwie przygląda się praktykom arbitrażu. Jako, że drobni inwestorzy nie mogą wpływać na to zjawisko a z kolei jego niedocenianie może prowadzić do wzięcia ruchu spekulacyjnego za wybicie o dłuższym horyzoncie, muszą się więc nauczyć rozpoznawać je pośród chaosu notowań na parkiecie. I znowu: dla części graczy arbitraż to kolejna twarz szwagra i dowód na bananowość parkietu w Warszawie, inni podkreślają, że arbitraż spełnia także pozytywne role (np. zabezpiecza duże transakcje przed nagłą zmianą kursu), i że po prostu trzeba nauczyć się z nim żyć.

O jakiej społeczności możemy tutaj mówić?

Osobiście nie mam żadnych oporów, żeby uznać uczestników forum na stronach serwisu Bankier.pl za jakiś rodzaj społeczności. Ma ona oczywiście wiele cech pewnego modelu idealnego, który wytworzył się w naszych umysłach pod nazwą społeczność wirtualna. Jest więc ulotna, płynna, o nietrwałej i ciężkiej do określenia strukturze, czyli dysponuje tymi wszystkimi cechami, które pozwalają nam zaklasyfikować społeczności wirtualne do kategorii mniej poważnych społeczności. Różni się jednak znacząco od społeczności najczęściej obserwowanych przez badaczy tj. czatów towarzyskich czy też forum poświęconych hobby, popularnej gwieździe kultury masowej czy jakiejś dyscyplinie sportu. Tamte społeczności tworzą się dzięki aktywności osób, która jest ostro i wyraźnie oddzielona od ich normalnego rytmu dnia. Innymi słowy po uporaniu się z obowiązkami związanymi z pracą, szkołą, życiem rodzinnym, mogą oddawać się rozwijaniu swoich zainteresowań czy po prostu zabawie. Na forum Bankiera zaś najaktywniejszą i decydującą o obliczu tego miejsca sieciowego, grupę użytkowników, stanowią osoby zajmujące się inwestowaniem bardzo poważnie – często jest ona ich podstawowym źródłem utrzymania i to jej podporządkowują rytm swojego dnia. Czy można cos więcej powiedzieć o tych osobach? Myślę, że pewne informacje przekazuje przywoływany już profil użytkownika serwisu, który w moich obserwacjach znalazł potwierdzenie we fragmentach wypowiedzi niektórych forumowiczów o sobie. Zajęcie, któremu podporządkowują swoje życie z pewnością ostro odróżnia ich od reszty społeczeństwa. Ciągle jeszcze taki tryb życia i zarabiania musi chyba wywoływać zdziwienie, również w ich najbliższym otoczeniu. Powstaje więc świadomość własnej odrębności, która w kontakcie z osobami, które obrały podobną ścieżkę życiową, może prowadzić do powstania poczucia wspólnoty i wytworzenia się wartości wspólnogrupowych. Jeden z uczestników forum napisał kiedyś, iż dokonując transakcji, które w ciągu paru minut wzbogacają/zubażają go o kwotę równą płacy minimalnej (policzmy: mając 4 kontrakty, których wartość w ciągu kwadransa zmieniła się o 20 punkty zarabiamy lub tracimy 800 PLN), nie zapomina o tych wszystkich, którzy taką sumę zdobywają w pocie czoła przez cały miesiąc remontując choćby drogę pod jego oknem.

Warto również pamiętać, że duża część graczy z forum jest na Giełdzie od wielu lat, często od jej początków i dla nich społeczność inwestorów nie jest niczym nowym jako taka. Zmieniła tylko swą formę na cyfrową, przeniosła się z POK-ów (punktów obsługi klienta w biurach maklerskich) przed ekrany monitora. Pewne elementy charakterystyczne dla tej barwnej społeczności jaką opisywały nam gazety w latach 90-tych i jaka w czasach Internetu powoli zanika, dadzą się odnaleźć na forum Bankiera.

Jeśli chodzi o wartości wspólnogrupowe to widoczny był tutaj proces ich negocjowania i ścierania się przeciwstawnych propozycji. Opisałem to na przykładzie konfliktu szaraków i pomarańczowych. Negocjowanie wartości jest czymś charakterystycznym dla społeczności wirtualnych. Jest też konieczne bo spójność i trwałość społeczności zależy od rzeczy tak nieuchwytnych jak zaufanie i umiejętność zapewnienia satysfakcjonującej wszystkich komunikacji. Właśnie obserwowany spór o wartości stał się przyczyną secesji na forum. Wiemy z teorii wirtualnych społeczności, że zmieniają się one żywiołowo, ciągle rodzą się nowe i ciągle zamierają stare, ich uczestnicy nie są wiązani sztywnymi regułami i przerzucają swoje sympatie z serwera na serwer. Bankier.pl wyróżnia się jednak od innych sieciowych miejsc tym iż odejście naturalnych liderów decydujących o obliczu forum nie jest jednocześnie dla tego forum wyrokiem śmierci. Można przypuszczać, iż fakt że analityk Paweł Rejczak w dalszym ciągu zamieszczać będzie swoje komentarze zatrzyma sporą część graczy, przyciągnie nowych i z czasem wytworzy się na forum nowy dynamiczny porządek. Ważniejszym bowiem pojęciem od wartości wspólnogrupowych może okazać się pojecie interesu jaki mają korzystający z Internetu inwestorzy w istnieniu sieciowego miejsca gdzie można wymieniać informacje, zdobywać doświadczenia i wspólnie przeżywać kolejne dni na parkiecie (może kompensacja braku biurowych pogaduszek przy kawie?).

Epilog

Pora na zakończenie tej luźnej obserwacji jednej z setek tysięcy wirtualnych społeczności jakie istnieją w cyberprzestrzenii. Mam nadzieję, że czytelnik wybaczy mi jej przyczynkarskość i brak akademickiej systematyczności. Temat został zapoczątkowany i być może kiedyś znajdzie swój dalszy ciąg. Słówko epilog dotyczy historii konfliktu na forum jaki miał miejsce na przełomie 2003/2004r. Otóż grupka pomarańczowych zdecydowała się opuścić forum i stworzyć pokój rozmów na polchatcie (serwis udostępniający możliwość tworzenia własnych chatów). Nie była to specjalna tajemnica, także dla wrogów tej grupy, którzy szybko postarali się na różne sposoby utrudnić życie uciekinierom. Cała sytuacja potwierdza, iż więzi zawiązane na wirtualnym forum okazały się dość silne. W każdym razie na tyle by podjąć wysiłek ocalenia wspólnoty w innym już miejscu sieciowym. Co ciekawe zdecydowano się na inną formułę komunikacji. Z pewnością zmieni to charakter relacji panujących między uczestnikami. Ale to już historia na inny artykuł. Inną historia są też dalsze dzieje społeczności inwestorskiej na stronach serwisu Bankier.pl.

Piszę uparcie społeczność, ale miejmy ciągle w pamięci, iż uczestnictwo w niej jak i ona sama ma charakter gry. Podobnie jak kontrakty terminowe, będące przedmiotem forum. Gry o sumie zerowej. Bym ja wygrał, ty musisz przegrać. Czy nie takie właśnie jest społeczeństwo późnego kapitalizmu?

Eiren

Czy cyberprzestrzeń jest przestrzenią wyobrażoną? I w jakim sensie? Wydaje mi się, że z cyberprzestrzenią mamy do czynienia nie tylko wtedy, kiedy włączamy komputer. Właściwie każdy z nas porusza się w przestrzeni, która jest w pewnym sensie wyobrażona, nasza własna i niepodobna do przestrzeni innych ludzi. Czyż nie jest tak, że każdy z nas posiada swoją niepowtarzalną wizję domu rodzinnego, miasta, w którym się dorastało, miejsca, z którym jesteśmy związani? Wyławiamy ze – wydawałoby się – obiektywnej rzeczywistości pewne elementy, szczegóły, które są istotne tylko dla nas. Pamięć ludzka nie składa się tylko z faktów, odbieramy przecież także wrażenia, zapamiętujemy emocje, niektórzy – obdarzenia pamięcią sensoryczną – kojarzą zapachy, smaki i kolory sprzed lat, które – niczym magdalenka Prousta – wywołują nich całe ciągi skojarzeń i reminiscencji. Takie wspomnienia nie opierają się na żadnych faktach, są na wskroś subiektywne i niepowtarzalne. Bodźcem je wywołującym może być specyficzny klimat, oświetlenie, najmniejszy drobiazg, który nabrał znaczenia w historii czyjegoś życia. Nie ma dwóch osób, które, uczestnicząc w tym samym wydarzeniu, zapamiętałyby je identycznie. Jest to temat poruszany już wielokrotnie w literaturze i kinie: prawda obiektywna nie istnieje, nie ma czegoś takiego jak jeden, wspólny wszystkim świat doznań i przeżyć. Skoro więc każdy z nas potrafi stworzyć sobie własną wersję rzeczywistości i zdarzeń, to czy nie na tej samej zasadzie istnieje cyberprzestrzeń? Więc może jest ona także przestrzenią psychologiczną, w takim sensie tego słowa, iż została stworzona przez każdego z jej użytkowników indywidualnie i nie ma wiele wspólnego z wyobrażeniami innych osób? Tak, na pewno. Tak samo jak każda inna przestrzeń, czy miejsce, które żyje w naszej wyobraźni, czy wspomnieniach. Przebywamy w świecie on-line nie w sposób fizyczny, lecz mentalny i właśnie tak on istnieje. Cyberprzestrzeń to dla mnie konglomerat wrażeń i sposobów ich odbioru przez poszczególnych użytkowników. Jest to przestrzeń wyobrażona na użytek własny, a jej części składowe, zależą w głównej mierze od osoby, która ją stworzyła. Co więcej, jest to przestrzeń, która za każdym razem tworzy się na nowo. Cyberprzestrzeń jest fenomenologiczna z natury. Pojawia się w momencie interakcji pomiędzy człowiekiem, a komputerem, po jej ustaniu zanika. Niczym w teorii Berkley’a: ginie, gdy zamkniemy nie oczy, a …. komputer. I to jest właśnie jeden z powodów, dla których warto ją badać.

Ale nasza wyobraźnia to nie tylko strefa pamięci i wspomnień. Wyobrażamy sobie także rzeczy abstrakcyjne, które nigdy nie były i może nie staną się naszym udziałem. Zapewne tworząc sobie takie światy posługujemy się rekwizytami, sytuacjami i reakcjami, które znamy. Trudno jest i wymaga to niezwykłego wręcz talentu, stworzyć świat, który byłby zupełnie odmienny, od tego, co już znamy. Udaje się to niektórym pisarzom, malarzom, czy poetom, choć i oni czerpią inspirację z rozmaitych wcześniejszych źródeł. Jest to oczywiste, że człowiek tłumaczy sobie pewne zjawiska poprzez to, co już sobie oswoił, do czego przywykł, na co wie, jak reagować. Wynika to także z faktu, że człowiek jest istotą społeczną, która nie żyje na bezludnej planecie i która dzieli z innymi ludźmi pewne wyobrażenia, przekonania czy wręcz wiedzę. Istnieje bowiem krąg doświadczeń kulturowych wspólny dla uczestników danego społeczeństwa. Wynika on z podzielanego w nim systemu wartości, sądów, wspólnej historii i tradycji. Są to tak zwane wyobrażenia potoczne, nazywane także wyobraźnią masową. To twór dynamiczny, podlegający ciągłym zmianom i rozmaitym wpływom. Współcześnie oddziaływują na niego przede wszystkim masowe media, kreujące zarówno pewną wizję świata, jak i zamieszkujących go ludzi. To w dużej mierze one decydują o tym, kto lub co zaczyna istnieć w kolektywnej świadomości, a co odchodzi do lamusa historii. Dzieląc ze sobą takie wyobrażenia, ludzie należący do jednego społeczeństwa (rozumianego nawet globalnie), mają do dyspozycji określoną ilość elementów, z których na własny użytek budują swoją wizję świata, także tego wyobrażonego. Ilu z nas, myśląc o cyberprzestrzeni ma w pamięci obrazy z książek i filmów (chociażby klasyczny „Tron”)? Interesujący i warty zbadania byłby sposób, w jaki z rozmaitych fragmentów wiedzy, przekonań, obrazów czy nawet stereotypów tworzymy wizję cyberprzestrzeni. W takim ujęciu byłaby ona zarówno przestrzenią indywidualną, jak i społeczną.

Czy cyberprzestrzeń jest także przestrzenią kulturową? Tak, na tyle, na ile każda przestrzeń, w której żyje człowiek, istota nierozerwalnie związana z jakąś kulturą. Nie sposób sobie wyobrazić człowieka w próżni kulturowej, chociażby poprzez prosty fakt używania przez ludzi języka. To on reguluje i ustanawia nasze postrzegania świata, konstytuuje naszą rzeczywistość. Tak naprawdę coś, co nie ma odzwierciedlenia w naszym języku, nie istnieje w naszym świecie. To jak widzimy samych siebie i otaczający nas świat, zależy od języka, jakim się posługujemy i licznych konotacji, które niosą ze sobą określone słowa. To, że człowiek zachodu patrzy na przestrzeń jak na uporządkowane miejsce, gdzie istnieje północ, południe, góra, dół, prawa i lewa strona, zależy od jego postrzegania świata, które zostało nam przekazane od przodków za pomocą języka właśnie. I to za jego pomocą również powstaje w naszych umysłach obraz cyberprzestrzeni. Jednakże to kultura jest tym, to stoi ponad indywidualnymi przekonaniami i wyobrażeniami. Nie jesteśmy w stanie za bardzo wyjść poza jej ramy i stworzyć obraz świata – nawet wirtualnego – który byłby całkowicie różny od tego, co już znamy. Owszem, mogą nim rządzić inne zasady, to, co jest niemożliwe w realnym świecie, tam może być wykonalne i naturalne. Mogą w nim nie istnieć podziały, które znamy z codziennego życia, kategorie, według których porządkujemy sobie własny obraz świata mogą być inne, ale cyberprzestrzeń nie jest zupełnie nowa jakością! Nie jest inną rzeczywistością! Jest tylko, a może aż, przeniesieniem naszego obłaskawionego, swojskiego bycia w sferę całkowicie mentalną, odfizycznioną, ale jednak bardzo mocno zakotwiczoną w tym, co znamy. Czy ktoś z nas potrafi sobie odpowiedzieć na pytanie jak wygląda piąty czy dziesiąty wymiar, skoro żyjemy w świecie trójwymiarowym? Czy ktoś potrafi wymyślić, co znajduje się poza granicami naszego, ograniczonego przecież i skończonego wszechświata? Czy wreszcie jakikolwiek człowiek potrafi sobie wyobrazić własną śmierć? Tak ludzkie, naturalne i oczywiste wydarzenie jest nie do ogarnięcia przez nasz umysł. Bo jak zmusić go do antycypacji sytuacji, w której przestaje istnieć? I jeżeli nawet wydaje nam się, że jesteśmy w stanie odpowiedzieć na któreś z tych pytań, to tylko się łudzimy, bo tak naprawdę dokonamy jedynie prostego przeniesienia znanych wzorców, schematów myślowych, czy nawet kategorii apriorycznych i rzutowania ich na to, co pozostaje poza zasięgiem naszego poznania.

Cyberprzestrzeń nie jest oczywiście zjawiskiem aż tak bardzo niepojętym dla ludzkiego umysłu. Jesteśmy w stanie zrozumieć, na jakiej zasadzie działają komputery i sieci. To w końcu my, ludzie je stworzyliśmy. Ale jak wiadomo, cyberprzestrzeń to nie tylko proste połączenie kablem paru PC-tów, to coś dynamicznego, co tworzy się od nowa, za każdym zalogowaniem się do sieci i z każdym nowym użytkownikiem. To fascynujące zjawisko, powstające na styku ludzkiej wyobraźni, rozumu i technologii.

unity

Specyficzną formą komunikacji posługuje się środowisko MUD`ów. Tu wykorzystujemy komendy takie jak „szczęście” czy „złość”, po których symbolizujący nas graficzny awatar wykona odpowiedni gest.

Chcąc wyrazić uczucia możemy posłużyć się też Caps Lockiem, który powiększy litery i sprawi, że nasz komunikat będzie bardziej wyrazisty.

Na wrażenie jakie zrobimy na naszych rozmówcach w sieci ma wpływ nie tylko to w jaki sposób się porozumiewamy, czy łatwo zgadzamy się z naszym rozmówcą , czy też korzystając z anonimowości jesteśmy bardziej skłonni do kłótni i sprzeczek. To jak jesteśmy postrzegani w świecie elektronicznym uwarunkowane jest także od tego jaki mamy adres poczty emailowej, czy posiadamy własną stronę www, czy też nie. Większość z nas nie zdaje sobie sprawy z tego jak wiele informacji zawartych jest w naszym adresie internetowym. Końcówki w adresach poczty mogą wskazywać na to kim jesteśmy. Jeśli mamy w końcówce „edu” można wnioskować , że jesteśmy związani ze środowiskiem uniwersyteckim, jeśli „gov” to, że z rządowym, a narzucony przez Stany Zjednoczone system zamieszczania końcówek takich jak „pl”, „de”, „uk” czy „au” wskazuje na kraj, w którym mieszkamy .

Informacje o naszym miejscu zamieszkania są w sieci równie istotne jak te o naszej płci, wieku czy nawet rasie. Podczas naszych podróży po wirtualnym świecie spotykamy różne grupy społeczne. W zdecydowanej większości przypadków sami decydujemy o tym jaką grupę odwiedzimy, jaka nas w danej chwili najbardziej interesuje. Mamy tu do czynienia z tak zwanym efektem pierwszeństwa, czyli naszym wyborem dokonanym pod wpływem chwilowego wrażenia, jakie wywarło na nas jakieś zjawisko bądź jakaś grupa.

Jest to zjawisko podobne do tego, które towarzyszy nam w realnym życiu. Spotykamy się z tymi ludźmi, którzy mają podobne do naszych zainteresowania, którzy są podobni do nas. Również w sieci wybieramy to forum dyskusyjne, na którym debatuje się na tematy interesujące nas najbardziej.

Komunikacja za pośrednictwem Internetu może być utrudniona przez problemy czysto techniczne, gdy na przykład mamy problem z transferem, możemy zostać uznani za ignorantów, gdyż nasze odpowiedzi mogą dochodzić do naszych rozmówców z dużym opóźnieniem.

Nie chcemy, aby zbyt pochopnie nas oceniano, ani w życiu realnym, ani w wirtualnym. O ile jednak w rzeczywistości można nas ocenić na podstawie naszego wyglądu i zachowania, w sieci mamy mniejsze pole do popisu. Dlatego kierujemy wywieranym przez nas wrażeniem. Używamy do tego różnych metod, jedną z nich jest wybór tak zwanego nicka (z ang. nickname czyli pseudonim) czyli naszego sieciowego imienia, z którego korzystamy w danym środowisku. Na podstawie obserwacji kilku kanałów IRC`a Haya Becher-Israeli z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie wykazał, że 45 % użytkowników tej formy komunikacji wybierało sobie pseudonimy, które w jakiś sposób się z nimi wiązały, na przykład , , czy <śpiewak>. Zaledwie 8 % używało swoich imion.

Często możemy „powiedzieć” o sobie więcej. Dobrą sposobnością ku temu są różnego rodzaju grupy dyskusyjne. Podczas naszej pierwszej wizyty w danej grupie mamy możliwość przedstawienia się. Zdecydowanie ułatwia to nam zawarcie bliższych kontaktów i łatwiej jest dzięki temu uniknąć zbyt pochopnego „zaszufladkowania”. Kolejną okazją do autoprezentacji jest założenie własnej strony internetowej, na której możemy zamieścić tyle informacji o sobie samych, na ile mamy tylko ochotę.

Dla wielu osób anonimowość i zmienianie tożsamości to dwie najatrakcyjniejsze cechy Internetu. Jest to rzeczywistość, w której tchórz może udawać bohatera, słaby uczeń – eksperta z każdej dziedziny nauki, bankrut- bogacza. Jeśli mamy na to ochotę, wcielamy się w kilka postaci równocześnie. W każdym z wirtualnych światów możemy grać kogoś innego. Sieć daje nam możliwość nie tylko zakładania różnych masek, ale także tworzenia sobie nowej osobowości, uzyskiwanej dzięki zmianie adresu poczty elektronicznej, zmianie kanału IRC lub wyborze innej grupy dyskusyjnej. Społeczność internetowa jest tak skutecznie odseparowana od rzeczywistego świata, że wielu jej bywalców wierzy w trwałość zawartych tą drogą przyjaźni i znajomości. Wirtualna fikcja wydaje się być trwała ponieważ żadne wydarzenie z rzeczywistości jej nie zakłóca.

Internet daje nam możliwości oszustw, kłamania i upiększania rzeczywistości. Badania psychologiczne dowodzą, że kłamanie to jedno z ulubionych zajęć ludzi, nie można się więc dziwić , że także Internet jest wykorzystywany do tego celu. Natomiast zamiłowanie do wcielania się w różne role mamy już od najmłodszych lat dzieciństwa, dlatego nie powinno nas dziwić także to, że jako dorośli „bawimy się” w bycie kimś innym w sieci. Istotną rolę odgrywa tu sposób w jaki rozumiemy odgrywane przez nas role ze świata wirtualnego i jak rozumiemy reguły panujące w tym środowisku.

Takie zabawy z tożsamością w sieci niosą ze sobą oczywiście wiele zagrożeń. Ponieważ do sieci mają dostęp wszyscy zdarza się tak, że ofiarami takich oszustw padają niewinni ludzie, często dzieci. Zamiana tożsamości często polega na zamianie płci. Można przeczytać wiele relacji dzieci, które padły ofiarą pedofilów podszywających się w sieci pod miłego nastolatka, który chciał się zaprzyjaźnić. Nie powinniśmy jednak dopatrywać się w większości eksperymentatorów zboczeńców i przestępców. Większość z użytkowników sieci raczej eksperymentuje z własną tożsamością, a według psychologów takie eksperymenty są ważnym elementem naszego rozwoju, zwłaszcza w młodości. Jak pisze Patricia Wallace w swojej książce: „Psychologia Internetu” cyt:” Okazja do poeksperymentowania z alternatywnymi tożsamościami, zwłaszcza takimi, z którymi eksperymentowanie w prawdziwym życiu byłoby niemożliwe, jest zbyt atrakcyjna, by można było przejść obok niej obojętnie”.

Wallace sugeruje także, że amatorskie eksperymenty z własną tożsamością, oparte na kłamstwie, nie są konsultowane z fachowcami, którzy mogliby ocenić ewentualne szkody wyrządzone innym użytkownikom sieci. Nawet ci eksperymentatorzy, którzy nie zamierzali nikomu wyrządzić krzywdy mogą z czasem stracić kontrolę nad taką zabawą.

Prezentowane niżej wyniki pochodzą z badań przeprowadzonych wśród amerykańskich internautów na przestrzeni ostatch trzech lat. Ważne wydaje się podkreślnie, że zbiorcze wyniki to efekt złożenia wielu sondaży przygotowanych i przeprowadzonych przez The Pew and American Life Project. Oryginalna wersja udostępniona jest jako Internet Activities. Zainteresowanych zachęcam do konfrontacji z oryginałem, tym bardziej że miałem sporo trudności z tłumaczeniem oddającym ducha tegoż – specyfika internetu amerykańskiego jest jednak zdecydowanie inna od naszego. W oryginalnej wersji serwisu dla każej pozycji określony jest także czas, kiedy dane badanie zostało przeprowadzone i do jakiego okresu odnoszą się dane.

Jeśli ktoś zainteresowany jest w wartościach bezwzględnych, to podaję za autorami iż jako 100% dorosłych amerykańskich użytkowników internetu przyjąć należy liczbę ok 128 mln osób…

Całość wydaje się interesująca jako przekrojowe swego rodzaju snapshot online’owej aktywności Amerykanów, byłbym natomiast sceptyczny co do naukowej wartości wyników przezentowanych w tej sposób. Wkrótce postam się przedstawić własne wariacje statystyczne w oparciu o ponższe dane, a teraz cóż… zobaczcie czym zajmują się zinternetyzowani Amerykanie i odnieście to do siebie. Czy bardzo różnimy się od nich?

korzystanie z poczty elektronicznej 91
używanie wyszukiwarek w poszukiwaniu informacji 88
poszukiwanie informacji na temat produktu/usługi przed zakupieniem jej 83
przeszukiwanie internetu w celu znalezienia odpowiedzi na konkretne pytanie 80
korzystanie z map i serwisów ułatwiających dojazd 79
poszukiwanie informacji na temat hobby/zainteresowań 76
sprawdzanie pogody 75
poszukiwanie informacji na temat książek, filmów i innych sposobów spędzania wolnego czasu 73
get news 69
surfowanie dla przyjemności 67
zdobywanie informacji na temat podróży 66
poszukiwanie informacji na tematy zdrowotne 66
poszukiwanie informacji na stronach rządowych 66
zakupy on-line 61
kupowanie i/lub rezerwacje przed podróżą 57
wizyt w serwisach poświęconych wsparciu dla konkretnych schorzeń lub sytuacji osobistych 54
poszukiwania numeru telefonu i/lub adresu 53
poszukiwania szkoły lub kursów 53
oglądanie plików video, słuchanie plików dźwiękowych 52
poszukiwanie informacji wykorzystywanych w pracy zawodowej 52
korzystanie z komunikatorów 47
sprawdzanie wyników wydarzeń sportowych 44
uzyskiwanie informacji finansowych 44
poszukiwanie pracy 43
pobieranie plików (gry, pliki video, zdjęcia) 42
poszukiwanie informacji i wiadomości politycznych 40
gry on-line 39
słuchanie muzyki na stronach www 37
poszukiwanie informacji na temat miejsca zamieszkania 36
usługi bankowe on-line 34
poszukiwanie informacji na tematy religijne i duchowe 29
poszukiwanie informacji o konkretnych osobach 28
korzystanie z serwisów czatowych 25
badania genealogiczne 24
poszukiwanie informacji o sposobach odchudzania się oraz fitness 24
poszukiwanie informacji na temat kondycji psychicznej 23
aukcje on-line 22
pobieranie/wyświetlanie fotografii 21
udostępnianie plików 20
tworzenie treści internetowych 19
poszukiwanie informacji związanych z tematami wrażliwymi i krępującymi 18
udział w społecznościach internetowych (online groups) 16
pobieranie plików muzycznych 14
pobieranie plików video 13
przeglądanie serwisów o treściach dla osób dorosłych 13
zakupy artykułów spożywczych 12
handel akcjami, obligacjami, etc. 12
udzielanie lekcji/korepetycji on-line 8
odwiedziny w serwisach randkowych i pochodnych 8
poszukiwanie infomracji na temat przemocy w rodzinie 8
prowadzenie rozmów telefonicznych (VoIP) 7
prowadzenie blogów 7
przekazywanie darowizn na cele charytatywne 7
sprawdzanie poczty elektronicznej przez palmtopy 5
hazard on-line 4
sprawdzanie poczty elektronicznej na serwisach komórkowych 4
sprawdzanie poczty elektronicznej na serwisach innego typu urządzeń 1

cyberbadacz

Pozostawmy na razie dywagacje humanistyczne i zatroskanie kondycją współczesnego człowieka a przyjrzyjmy się sytuacji w której chcemy znaleźć jakąś informację. Wiadomo, do biblioteki to chodzą ramole, poza tym półki wciąż straszą dziełami z poprzedniej epoki, których przystawalność do dnia dzisiejszego jest znikoma. Więc Internet. Znamy problem, znamy z grubsza reguły jakie pozwalają na przekazanie naszych sugestii co do sposobu wyszukiwania wyszukiwarkom, wpisujemy frazę, wciskamy Enetr. I? Marek Oramus, znany pisarz nurtu fantastyki opisuje to tak w jednym z artykułów w „Polityce” („Mózg w malinach”, 18/2000): „chcąc się np. dowiedzieć z Internetu, jaka jest masa elektronu, w pierwszej dziesiątce odpowiedzi na hasło „elektron” (na 4096 dokumentów posortowanych według trafności) zostajemy odesłani do firmy komputerowej, operatora Internetu, katalogu firm elektronicznych, pewnej spółki cywilnej, wydawnictwa, innej firmy, a nawet domu studenckiego z Gliwic, który urządził sobie własną stronę internetową. Mamy pecha: nasze hasło cieszy się znacznym powodzeniem jako nazwa różnych rzeczy mało mających związku z fizyką. Istotne jest też, jak się zadaje pytanie, gdyż już na hasło „masa elektronu” na pierwszych dwóch pozycjach otrzymujemy prawidłową odpowiedź. Jednakże w tym czasie, gdy komputer staje się zdolny do pracy (trwa to około minuty), gdy łączy mnie z Internetem, zdążyłbym dojść do półki ze słownikiem fizyki i bez kłopotu znaleźć to, co mnie interesuje.” Oramus by nie być posądzonym o swoja jednostkową niechęć do nowego medium przytacza też poglądy jednego z twórców Arpanetu, Clifforda Stolla, które tak oto można streścić: „tylko niewielki procent informacji, jakie otrzymujemy tą drogą, jest naprawdę przydatny, surfowanie po sieci odwraca naszą uwagę od rzeczywistości i przesłania problemy społeczne, technika ta preferuje życiową bierność, izoluje ludzi od siebie, umniejsza wagę prawdziwych przeżyć, szerzy wtórny analfabetyzm, zabija kreatywność. Zamiast iść na spacer i zobaczyć z bliska drzewo, oglądamy je na monitorze. W miejsce autentycznego przeżycia instalujemy sobie namiastkę”.

Obiecany dostęp do raju informacji na wyciągnięcie ręki miałby być fikcją? Niespełnionym marzeniem? Gdyby tak tylko było, problem nie byłby zbyt wielki. Kłopot z informacją nie polega bowiem na tym, że ciężko ją znaleźć w jej ilości ale na tym, że wdziera się ona w nasze życie bez naszej wiedzy i zgody. Mieczysław Alojzy Kłopotek we wstępie do swojej informatycznej książki: „Inteligentne wyszukiwarki internetowe” pisze takie oto zdanie: „Dziś człowiek codziennie jest konfrontowany z taką ilością informacji, którą otrzymywał jego przodek przed 300 laty w ciągu całego swojego życia”. Jako, że pan Kłopotek humanistą nie jest, zdanie to nie stanowi dla niego problemu innego, niż pewne zadanie do rozwiązania, czemu poświęca dalsze strony pisząc o skryptach CGI, probabilistycznych metodach wyszukiwania informacji czy algorytmach minimum entropii. Problem jednak pozostaje i pozostawienie jego rozwiązania samej tylko techne może prowadzić w oramusowe maliny.

Oczywiście przeświadczenie, iż wszyscy eksperci technologii informatycznych pozbawieni są umiejętności innej niż techniczna refleksji jest nieprawdziwe, mowa raczej o ogólnej tendencji w dyskursie techniczno-ekonomicznym. Dla przykładu prof. Ryszard Tadeusiewicz, rektor AGH, cybernetyk, obecnie prowadzący badania nad społecznym fenomenem sieci informatycznych jako jeden z pierwszych użył pojęcia „smogu informacyjnego”. W rozmowie z Piotrem Legutko w „Tygodniku Powszechnym” (23/2002) tak go oto charakteryzuje: „lawinowo rośnie liczba źródeł informacji, ale ich wartość jest często żadna. Smog jest produktem prymitywnego procesu spalania byle czego, byle gdzie i byle jak. Przez analogię, duszący nadmiar informacji paraliżuje rozwój i wykorzystanie technik informatycznych”. Rektor ma też pełna świadomość, że problemu nie rozwiąże za nas technika: „Potrzebujemy przekształceń nie w internecie, tylko w świadomości jego użytkownika. Filtry selekcyjne muszą być budowane w umysłach – to jedno z największych wyzwań edukacji. Nasz umysł, niestety, nie jest tak sprawny, by sam wytwarzał antyinternetowe przeciwciała. Szkoły muszą zagospodarować przestrzeń stworzoną przez multimedia, bo nie chodzi tu tylko o internet. Jedynie tak można przygotować ludzi do skutecznego działania w nowym otoczeniu informacyjnym, gdzie problemem staje się nadmiar wiadomości, a atrakcyjna oferta multimedialna często jest pusta treściowo”. Tadeusiewicz podsuwa jeszcze jedną ciekawą myśl, związaną nie tyle z nadmiarem informacji co ze sposobem jej powstawania. Za klęskę systemów gromadzenia i rozpowszechniania myśli ludzkiej uważa rozpowszecnienie popularnych edytorów tekstu. Od tej pory tworzenie artykułów traci swój kolektywny charakter, coraz mniej autorów ma kontakt z redaktorem, korektorem, recenzentem, powstaje gigantyczny szum nie wiadomo gdzie napisanych tekstów. Co ciekawe, tę sytuację łatwo odwrócić na wielką zaletę światowej pajęczyny. Jak bowiem pisze filozof Robert Piłat w „Zeszytach Edukacyjnych” (3/2000): Nigdy wcześniej jednostki nie miały tak taniego i społecznie akceptowanego środka autoekspresji. Wszystkie tradycyjne media opierały się bowiem na zasadzie legitymizacji. Po to, by opublikować artykuł w prasie trzeba przekonać redakcję, że ma się coś do powiedzenia, po to, by zabrać głos w Parlamencie trzeba przejść specjalną procedurę. Innymi słowy, sfera publiczna ma swoje prawa. Tymczasem, aby zaistnieć w Internecie, “wystarczy być”. Jest to nowe zjawisko współczesnego świata, które zmusza do postawienia ważnych, filozoficznych pytań: jaka część mnie należy do sfery publicznej?, co jest komunikowalne a co niekomunikowalne?, jakie są granice intymności?, co jest moją istotą?, co stanowi o moim “Ja”?, jakie jest znaczenie formantu “auto” w słowie “autoprezentacja”?

O potencjalnym zagrożeniu płynącym ze strony nadmiaru informacji możemy się też przekonać analizując niektóre „wodne” metafory Internetu. W poswięconym temu artykule Tomasz Goban-Klas pisze: „Mamy przecież określenia; „przepływ informacji”, a także od niego pochodne, „zalew” a nawet „potop informacji”. Informacja jest tu traktowania jako odpowiednik wody, która może być kanalizowana, płynąć szybciej lub wolniej, być czysta lub zanieczyszczona. Kurt Lewin wprowadził pojęcia „filtrów” oraz „śluz” dla tego przepływu (bardziej spersonalizowane określenia to „gatekeeperzy”, odźwierni czy bramkarze). Mają one ratować użytkowników przed nadmiarem informacji, które „napływają” z różnych i licznych — tu nowa metafora — „źródeł” informacji”.

A więc czy o nadmiarze informacji należy pisać w tonie alarmistycznym? Odpowiem, że tak, ale umiarkowanie alarmistycznym, żeby nie wzbudzać paniki i nie spalić na stosie największego od lat wynalazku jakim jest Internet. Ważniejsze jednak od tego jak pisać o groźbie informacyjnego potopu jest chyba ile. Więc przede wszystkim nie za dużo. Napisać parę stron, z rozwagą, skończyć w miarę szybko by zdążyć jeszcze zrobić parę rzeczy, które Lenin nazywał rozkosznymi głupstwami i którym oddawałby się gdyby nie przeświadczenie, że należy bić po głowach, a nie głaskać, bić bez litości. A właśnie, że głaskać. I patrzeć na drzewa.

Marcin „cyberbadacz” Wiatrów

unity

Po kilkunastu latach błyskawicznego rozwoju Internetu okazuje się, że może on pełnić funkcje o jakich zapewne nie mieli pojęcia jego twórcy. Nie jest jedynie siecią pełną informacji, z których skorzystać można za pomocą maszyny jaką jest komputer. Komputer nie jest już luksusem dostępnym wyłącznie dla elit społecznych. Jest normalnym elementem środowiska życiowego wielu ludzi. Zdarza się także, że potrafi zmieniać jakość życia. W niektórych przypadkach sprawia, że staje się ono łatwiejsze i przyjemniejsze, ale może też zamienić to życie w koszmar. Dlatego właśnie, że często Internet tak diametralnie wpływa na nas i na nasze życie stał się od niedawna przedmiotem zainteresowania psychologów, psychiatrów i socjologów.

Niektórzy z nich posuwają się do twierdzeń, że Internet zmienia świat i relacje panujące między ludźmi. Opinie na temat wpływu jaki Internet ma na naszą psychikę są podzielone i można spotkać się z twierdzeniem, że światowa sieć jest siedliskiem zarazy rozprzestrzeniającej się wszem i wobec, jak i z tezą, że ta sama sieć może okazać się zbawieniem dla ludzkości. Do tej pory nie przeprowadzono jednak poważnych badań nad wpływem jaki w rzeczywistości wywiera na człowieku buszowanie po Internecie. Można przeczytać już dużo na temat społeczeństwa informacyjnego, którego istnienie według niektórych naukowców nie jest fikcją. Natomiast literatury na temat psychologii Internetu jest stosunkowo niewiele. Wnioski wysnuwać można na podstawie długich i dokładnych obserwacji zjawisk zachodzących w sieci. Nie jestem oczywiście pierwszą osobą, która zauważyła, że Internet może mieć dobroczynny wpływ, chcę jednak przeanalizować ten problem pod kątem biblioterapii i zadań jakie stoją przed współczesnym bibliotekarstwem.

Zajmując się problematyką psychologii Internetu nie sposób nie wspomnieć o tak zwanej sieciowej tożsamości. Wszelkie kontakty, jakie zawieramy za pośrednictwem sieci komputerowej różnią się zdecydowanie od tych, które znamy z codziennego życia. Po pierwsze przez komputer nie widzimy naszego rozmówcy (nie zamierzam wnikać w psychologię uczestników konferencji internetowych umożliwiających często także kontakt wzrokowy, ani też rozpatrywać zapowiadanych nowinek technicznych mających dać taką sposobność szerokim rzeszom użytkowników Internetu). Przez to, że go nie widzimy, nie wiemy jak wygląda, ile ma lat ani też nie możemy być pewni jego płci, nie oceniamy go na podstawie stereotypów, które towarzyszą nam przy spotkaniach „twarzą w twarz”. Możemy polegać jedynie na wypowiedziach naszego rozmówcy, możemy mu zaufać, bądź nie.

Nie oznacza to jednak, że w sieci nie posługujemy się stereotypami. Zwracamy tu jednak uwagę na inne cechy. Specyfika komunikacji werbalnej i niewerbalnej była wielokrotnie tematem prac naukowych, licznych artykułów prasowych czy debat społecznych. Komunikacja za pośrednictwem sieci wnosi do tego zagadnienia nowe aspekty. W Internecie nie można zobaczyć uczuć. Ponieważ nie wiemy jaką minę ma nasz rozmówca, o tym co myśli bądź czuje możemy dowiedzieć się jedynie z jego słów lub coraz popularniejszych emotikonów, czyli „buziek” wyrażających uczucia takie jak na przykład: radość, smutek, złość, zaskoczenie a nawet chęć uderzenia kogoś lub potrzebę wyjścia do ubikacji.

Faktem jest, że w wielu przypadkach nasze zachowanie w świecie rzeczywistym różni się często od tego ze świata wirtualnego. W rzeczywistości kontrolujemy się, jesteśmy ostrożniejsi i ważymy swoje słowa, ponieważ jesteśmy obserwowani i rozpoznawani. Jednak gdy tylko przekroczymy granicę świata wirtualnego nasze zachowania często ulegają zmianie. Stajemy się swobodniejsi i odważniejsi. W tym świecie nikt nas nie widzi, niewielu może nas „namierzyć” (tylko ci zaawansowani w technologii komputerowej). Jesteśmy bardziej, jeśli nie całkowicie anonimowi. Poczucie takiej wolności wyzwala w większości z nas uczucia, których wcześniej u siebie nie znaliśmy.

Stosunki międzyludzkie, jakie możemy zaobserwować w sieci zmieniały się wraz z jej rozwojem. Można nawet stwierdzić, że to co widzimy w sieci dziś jest bardziej ludzkie niż w początkowych etapach komunikacji nawiązywanej za pomocą komputera. Ulepszanie technologii komputerowej, wprowadzanie przyjaźniejszych inetrfejsów wpływa na to w jaki sposób zachowujemy się w tym specyficznym środowisku. Początkowo maszyna sprawiała, że byliśmy chłodni i nieskłonni do uprzejmego zachowania. Dziś częściej mamy okazję posłać komuś „buziaka” albo „bukiet kwiatów”. Wraz z rozwojem sieci i stopniowym powiększaniem się liczby jego użytkowników zaczął powstawać specyficzny dla społeczności wirtualnej język. Ponieważ człowiek lubi przełamywać „lody” używa do tego wszelkich metod. Gdy nie ma możliwości skorzystania z emotikonu, wyraża swoje uczucia za pomocą prostych znaków interpunkcyjnych, które znane są każdemu, kto przebywa nawet krótko w społeczeństwie sieciowym. W ten sposób możemy się uśmiechać 🙂 , smucić :- ( , czy pokazywać język 😛 . Istnieje też cały szereg skrótów używanych przez stałych bywalców grup dyskusyjnych i chat`ów. Są to różnego typu wyrażenia na przykład: brb – be right back (zaraz wracam), u2 – you too (ty też bądź tobie też), btw – by the way (przy okazji) i tak dalej. Wymienić można by długa listę, ponieważ język ten jest dziś już bardzo rozbudowany.

O informacji pisze się różnie. W mainstreamie jednak, oficjalnych przemówieniach, strategiach w rodzaju eEurope czy podręcznikach akademickich zazwyczaj z nabożnością. Informacja stała się zasadniczą siłą przemian na wszystkich poziomach życia, dała nazwę nowej gospodarce i nowemu społeczeństwu. Stała się wytrychem dla idei w rodzaju trzeciej fali, które z kolei przepoczwarzyły się we wpływowe doktryny polityczne. Informacja na trwale weszła do dyskursu emancypacyjnego, tzn. ma dać nam nowe, nieznane wcześniej możliwości, wyzwolić ze starych ograniczeń, skruszyć mury, które krępowały dotąd inwencję grup i jednostek, sprawić by przestrzeń geograficzna przestała być licząca się zmienną w rozwoju ludzkości i człowieka. Oczywiście jeśli ktoś ma czas i trochę krytycznego zmysłu bez trudu dociera do mroczniejszych aspektów hegemonii informacji i gubi się rzecz jasna w ilości możliwych frontów na jakich można toczyć walkę z dyktaturą informacji. Mainstream również dostrzega wielorakie problemy i wyzwania jakie stawia przed nami wiek informacji. Jest jednak optymistyczny, definiuje problemy i stara się dla nich znaleźć rozwiązania. Wydaje ogromne pieniądze na tworzenie systemów gromadzenia i wyszukiwania informacji, kształci psychologów i specjalistów od human relations, którzy mają nas poprowadzić za rękę przez gąszcz informacji, wydaje popularne poradniki, uspokaja w telewizji i nie przestaje kusić kolejnymi gadżetami w reklamach.

Spróbujmy wyruszyć więc w podróż w poszukiwaniu informacji czy naprawdę zagraża nam nadmiar informacji i czy te ewentualne zagrożenia dadzą się jakoś skonkretyzować? Bez może wielkich ambicji zaprezentowania jednoznacznej odpowiedzi, raczej by stworzyć taki przyczynkowy obraz problemu. Można zacząć od psychologii. Istnieje nurt psychologii traktujący umysł jako system przetwarzania informacji. Prawidłowe funkcjonowanie człowieka zależy tyleż od sprawności i indywidualnych samego systemu jak i zewnętrznych warunków w jakich przetwarzanie to zachodzi. Dowiedziono w licznych badaniach, że człowiekowi nie sprzyja zarówno niedobór jak i nadmiar informacji. Obie sytuacje wywołują niepokój. Pierwsza dla której modelem może być zamknięty ciemny pokój, powoduje lęk przed czymś nieznanym, niewidocznym zagrożeniem, poczuciem iż nie ma się wpływu na swoją sytuację. Druga dla której modelem niech będzie po prostu Internet z niezmierzoną ilością odsyłaczy i dróg którymi można podążać powoduje nadmierne obciążenie umysłu, nieumiejętność podjęcia jednej decyzji, nerwowość, nieumiejętność konsekwentnego i spójnego działania. Nie są te cechy typowo ludzkie. Badania nad szczurami wykazały obie te zależności. Dla przykładu naukowcy pod przewodnictwem Michaela Mendla opisali doświadczenie w którym część populacji tych gryzoni pozostawiono w stabilnych warunkach zaś część w warunkach częstej zmiany czynników zewnętrznych (czyli zmusili je do ciągłego przetwarzania informacji). Okazało się, że szczury, którym co chwila zmieniano warunki w klatce wpadały w depresję, traciły apetyt i były mniej aktywne. Może nie bez powodu więc walkę o godne miejsce w Nowym Wspaniałym świecie nazwano wyścigiem szczurów. Sympatycznych gryzoni, cichych współtwórców gigantycznych sukcesów nauki nie obrażając.

Psychologia pozwala nam wyobrażać sobie sytuacje konkretne, jednostkowe. Problem zaś ma bez wątpienia także wymiar systemowy. Przywołać tu można Zygmunta Baumana, który w wywiadzie – rzece „O pożytkach z wątliwości” pisze, iż współczesny człowiek zmuszony jest do poszukiwania indywidualnych rozwiązań dla problemów systemowych, w istocie nierozstrzygalnych. Człowiek współczesny ma obowiązek narzucony mu przez współczesną kulturę zarządzania własnym życiem, tworzenia projektu siebie i realizowania go. Odrzucenie tego ma przykre konsekwencje, np. w postaci etykietki osoby niesamodzielnej, nie potrafiącej wziąć stery w swoje ręce. Tymczasem ocean świata przez który idzie mu żeglować nie można ująć w żadna sensowną i niezmienną mapę. Suma działań jednostek i grup na całym globie nie daje się w żaden sposób policzyć i przewidzieć. Żyjemy w społeczeństwie ryzyka jakim opisał go Ulrich Beck, w społeczeństwie gdzie całe gałęzie medycyny zajmują się wynajdowaniem leków na choroby spowodowane stosowaniem innych leków. Innymi słowy, żadna największa nawet ilość informacji nie daje mi gwarancji skutecznego funkcjonowania w świecie. Pozostawia się mi jednak świadomość, iż to ode mnie wszystko zależy i że prawdziwą porażką jest przestać wierzyć w sprawczą moc swoich planów i wysiłków. Nawet jeśli przez chwilę ogarnia nas niemoc i niechęć do wszystkiego, np. w listopadzie (listopad to dla świata niebezpieczna pora) są przecież świetne leki antydepresyjne. Nawet bez recepty. I kolorowe poradniki. Z Ameryki. Bierzemy więc te tabletki i wracamy odrodzeni (zreperowani? stuningowani?) na niwę projektów, planując co uda się zrobić w tym roku, jak zaprojektować swoją przyszłość edukacyjną czy zawodową, dopasowujemy swoje działania do idealnego cv jakie chcielibyśmy kiedyś przedstawić idealnemu pracodawcy. Aż do następnej awarii.

To dwa przeciwstawne ujęcia, z jednej strony psychologiczne bardzo bliskie jednostkowej, niepowtarzalnej sytuacji, z drugiej makrosocjologiczne starające się znaleźć uniwersalną formułę dla współczesności. Spróbujmy bliżej przyjrzeć się temu wszystkiemu co można by umieścić pośrodku a zwłaszcza temu co ma bezpośredni związek z informacją w erze internetu. Jeśli czytamy gdzieś o wadze samej informacji, niejako wyizolowanej, sposobach jej pozyskiwania, selekcjonowania, klasyfikowania to na ogół są teksty z dyskursu technicznego, marketingowego czy popularnej psychologii. Na taką izolację nie przystają różnej maści humaniści, podkreślając, iż wyrwanie jej z triady informacja – wiedza – mądrość to najkrótsza droga do okaleczenia człowieka i ludzkości. Sama mnogość informacji w żaden sposób nie tworzy wiedzy, potrzebne są metanarzędzia jak choćby logika czy zdolność krytycznego myślenia. Podobnie nagromadzona wiedza, z nawet wielu dziedzin nie jest z definicji mądrością. Do tego niezbędne jest życiowe doświadczenie, osadzenie swojej wiedzy i swoich działań w kontekście etycznym i usensowienie jej, nadanie jakichś znaczeń dających większość trwałość niż zapisane na elektromagnetycznym nośniku bity. Chciałoby się tu powtórzyć słynne słowa Tomasza Eliotta: Where is the Wisdom,we have lost in knowledge? Where is the Knowledge, we have lost in information?

Te dwa dyskursy ścierają się w różnych okolicznościach, choćby przy okazji dyskusji nad programami nauczania. Podczas gdy jedni widzieliby w programie liceum podstawy filozofii, by wykorzystać naturalne predyspozycje młodzieży w tym wieku, do spierania się z Bogiem czy Platonem, drudzy przekonują o niezbędności przedmiotu na którym młodzież dowie się jak zakodować swoje życie w cv by nie można o nim powiedzieć, że jest zmarnowane lub też jakie rodzaje spółek są w kodeksie handlowym. Innymi słowy: czy uczyć młodzieży refleksyjności, solidności, umiarkowania ryzykując iż nie poradzi sobie w drapieżnym świecie, w którym informacją należy posługiwać się jak rewolwerowiec, zostawiając problemy Platona w jego jaskini? Czy też uczyć ją technicznych i psychologicznych sztuczek pozwalających na sprawne adaptacje do wszelkich warunków ryzykując, iż stworzymy człowieka niepełnego, z jakąś wadą ukrytą, która da o sobie kiedyś dać w złowrogi sposób?

Marcin „cyberbadacz” Wiatrów

Mocno zróżnicowane wiadomości dochodzą z dynamiczne do tej pory rosnącego segmentu aplikacji typu peer-to-peer. Ich znaczna popularność oraz wpływ jaki wywarły na działające w sektorze zaprawy i cegły koncerny multimedialne spowodowały zwarcie szyków przez siły ancient regime’u i wyzwoliły ich opór.

Jak wskazują najnowsze badania Pew Internet & American Life Project zdecydowanie zmniejszył się udział Amerykanów w wymianie plików za pośrednictwem sieci P2P. Jak wskazują analitycy, powodem tej sytuacji jest najprawdopodobniej agresywna kampania antypiracka prowadzona przez Recording Industry Association of America (RIAA). Jak wskazują badania, zdecydowana większość ankietowanych jako powód rozstania z sieciami P2P wskazała ponad 400 pozwów sądowych złożonych przez RIAA wobec internautów pobierających i udostępniających pliki. Udział Amerykanów pobierających nielegalne pliki z Internetu zmniejszył się z 29% w połowie listopada do 14% w połowie grudnia. W ciągu niespełna miesiąca liczba osób biorących udział w wymianie plików spadła o blisko połowę.

Na tym tle interesująco wygląda zapowiadana od niedawna podobna akcja przeniesiona na grunt europejski. Kampania zbliżona do amerykańskiej zapowiadana jest przez International Federation of the Phonographic Industry (IFPI). Jej celem jest oczywiście zmniejszenie penetracji rynku europopejskiego przez sieci P2P a w efekcie ograniczenie pobieranych darmowo filmów i muzyki. Dla „miłośników” pobieranej z Sieci muzyki nadchodzą więc trudne czasy.

Zupełnie inne dane podaje jednak jako wyniki swoich badań NPD Grup, których wyniki wskazują na duży, bo 14% wzrost ilości użytkowników sieci peer-to-peer. Analiza danych szczegółowych wskazuje, że:

  • jest to pierwszy od kwietnia 2003 (rozpoczęcie kampanii antypirackiej przez RIAA) wzrost ilości użytkownikó sieci P2P,
  • w maju’03 roku 20% populacji w wieku ponad 13 lat wskazywało na pobieranie plików z sieci P2P, w lipcu’03 było to już 18%, zaś w wrześniu’03 – 11%.
  • jedną z przyczyn wzrostu może być rozpowszechnianie się korzystania z płatnych serwisów oferujący dostęp do muzyki, które jednakowoż udostępniają sporo darmowych utworów do pobrania w via P2P,
  • wyraźny efekt statystyczny mogło dać także więcej dni wolnych, wykorzystanych – między innymi – przez studentów na zwiększoną wymianę plików,

Znaczna różnica w przedstawianych wynikach może wynikać z różnic metodologicznych badań. Metodologia NPD Gropup opiera się między innymi na wykorzystaniu narzędzi software’owych monitorujących działanie systemów klienckich oraz regularnie prowadzonych. Duże wrażenie robi liczba 40 000 jednostek podlegających monitorowaniu. Do tego doliczyć trzeba regularne sondaże na grupie 5000 respondentów. Wyniki The Pew Internet & American Life Project opracowane zostały na podstawie telefonicznej ankiety wśród niespełna 1400 internautów. Od storny metodologii lepsze wrażnie sprawiają badania NPD Group. Zdecydowanie różniące się wyniki zaostrzają tylko apetyt na kolejne tego typu badania.